A przyda się! O jakie to ładne! Ale super promocja! Biorę!… znasz to skądś? Ja aż za dobrze. Lista zakupów sobie, a rzeczywistość sobie. Dlatego postanowiłam sprawdzić, ile te wszystkie okazje i nagłe potrzeby spoza listy zakupów, faktycznie mnie kosztują. W tym celu przeprowadziłam mały eksperyment, do którego zachęcam i Ciebie. Nie wymaga dużego nakładu czasu, a wnioski są bardzo ciekawe. I mogą zdecydowanie ulżyć Twojemu budżetowi domowemu.
Lista zakupów kontra rzeczywistość
Zazwyczaj chodzę na zakupy uzbrojona w listę. Przykładam się do jej zrobienia dość mocno, o czym poczytasz o tutaj. Często jednak wracam obładowana jak wielbłąd na Saharze. Odkąd przerzuciłam się z wózka “ciężarowego” na lekką spacerówkę z małym koszem, te nadprogramowe sprawunki zaczęły mi bardziej ciążyć. Zrobiłam więc test samej sobie. Bo dobrze wiedzieć co tak katuje mój biedny kręgosłup. Doświadczenie wyglądało nastepująco.
Liczymy te zakupowe promocje
Staram się ograniczać zakupy do niezbędnego minimum, bo zwyczajnie szkoda mi czasu. Znam lepsze rozrywki.
Więcej szczegółów, o moim zakupowym systemie przeczytasz tutaj. Możesz również zobaczyć moją listę zakupów miesięcznych o tutaj.
Cotygodniowa wizyta w Lidlu, lista odhaczona plus kilka produktów „a przyda się”, tylko czy na pewno?
Po powrocie do domu rozłożyłam wszystkie produkty na stole. Podzieliłam, na lewo to po co faktycznie poszłam i było na liście zakupów, na prawo to co się przykleiło przypadkiem. Oczywiście kusi pomysł przesunięcia na lewo kilku rzeczy, no bo przecież to zużyję, potrzebuje itd. Dlatego dobrze ustalić najpierw jakieś zasady. Zrobiłam listę rozwiewającą wszelkie wątpliwości i według takich kryteriów pogrupowałam sprawunki.
Nadprogramowe zakupy to wszystko co kupiłaś bo:
- Było w promocji
- Na pewno się przyda
- Takie ładne, na bank znajdę na to zastosowanie
- Jest egzotycznym owocem, lub „zdrowym” dodatkiem, bo przecież „trzeba dziecku urozmaicać dietę” (nic to że najpierw musisz sprawdzić w necie jak to się w ogóle je…)
- Książeczka to przecież zawsze dobry pomysł…
- Zawsze o tym marzyłam!
- Zanim wsadziłeś do koszyka, chwile zastanawiałaś się jak to użyć i szukałam w głowie, co z tym możesz zrobić
- Jest jedzeniem lub piciem dla Ciebie lub dziecka na już, bo zapomniałaś wziąć na drogę, albo byłaś głodna
Wnioski
Sporo tych motywatorów wiem! Wiedzą też specjaliści od marketingu niestety. Ale do rzeczy. Weź paragon i dodaj wszystkie produkty spełniające powyższe kryteria. Odejmij od całości, żeby sprawdzić koszt faktycznych potrzeb z listy zakupów.
Interesujące? Ja szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że aż tyle kupuje pod wpływem impulsu. Ale idźmy dalej. Teraz pomnóż tą wartość, razy częstotliwość z jaką chodzisz na zakupy.
I co? Można za to pójść na relaksacyjny masaż, który tak by Ci się przydał, a jednak zawsze „szkoda kasy”? Ja jeszcze pomnożyłam przez 12 miesięcy i nagle się okazuje, że te wakacje all inclusive ciepłych krajach, wcale nie są takie odległe.
Czasem proste rzeczy potrafią otworzyć oczy na większe problemy. Taki test dla samego siebie można potraktować jako formę zabawy, ale można też wykorzystać te wnioski i nie dawać się przy każdej wizycie w Biedrze nabijać w butelkę.
Daj znać w komentarzu jak Ci poszło.
Pozdrawiam
Beata @mojenawierzchu
Totalnie mój przypadek. Niby miałam poczucie, że na zakupach w Lidlu na 2 tygodnie wydaliśmy np.250 zł , no i obliczyłam sobie, że średnio 1000-1200 zł wydaje na miesiąc na zakupy spozywcze. A tu nispodzianka! w jednym miesiącu na żywność :”o zabrakło pobiegne do Biedro” czy “hm przyda się w sumie ” wydałam dwa razy tyle czyli 1000 zł! warto wiedzieć, gdzie takie przecieki są i nie szukać wymówek z tym masażem, a mozliwości;) Dzieki Beata za ten post!